~Veronica~
- Cholera. - jęknęłam gdy usłyszałam dzwoniący budzik, wzięłam go do ręki, rzuciłam nim o ścianę i jak się pewnie domyślacie roztrzaskał się. Z uśmiechem na twarzy zaczęłam pogrążać się w sen. Nagle przypomniałam sobie dlaczego mój budzik tak wcześnie dzwonił.- CHOLERA! - tym razem krzyknęłam i wyskoczyłam z łóżka jak poparzona. - Przecierz dzisiaj wylatuję do Buenos Aires! - podbiegłam do szafy i wyciągnęłam z niej ubrania, które uszykowałam dzień wcześniej. W łazience wzięłam orzeźwiający prysznic, by 20 minut potem wyjść w pełni wyszykowana, następnie udałam się do kuchni aby zjeść śniadanie. Po szybkim śniadaniu udałam się na górę do mojego pokoju żeby zabrać walizki z którymi zejdę na dół.
- A może Cię zawieść? - zapytał się mój tata gdy zakładałam kurtkę.
- Nie dzięki, dam sobie radę, a poresztą za chwilę powinna się tu zjawić taksówka, którą zamówiłam. - i na potwierdzenie moich słów usłyszałam odgłos klaksonu samochodowego. - O! Właśnie przyjechała. No to cześć! - powiedziałam na pożegnanie, chwyciłam walizki i wyszłam z domu. Taksówkarz zapakował moje walizki do bagarznika a ja wsiadłam do samochodu na tylnie siedzenie. Moje pożegnanie z rodzicami było zwyczajnie proste. Bez buziaków, czułych uścisków i w ogóle, po prostu zwykłe cześć i szczerze jakoś nie jest mi z tego powodu przykro. Moje myśli tak mnie wciągnęły, że nie zauważyłam gdy dojechaliśmy na lotnisko. Wyszłam z auta , a zaraz po mnie to samo uczynił kierowca, który pomógł mi wyciągnąć bagaże.
- Dziękuję! - podziękowałam mu i zapłaciłam za usługę by następnie skierować się w stronę wejścia na lotnisko. Muszę przyznać, że lotnisko jest ogromne. Wszędzie widzę ludzi śpieszących się na odprawę lub czule żegnających się z rodzinami. Podeszłam do okienka aby zakupić bilet.
- Dzień dobry, miałam zamówiony na dzisiaj lot do Buenos Aires. - powiedziałam do kobiety za ladą.
- A na jakie nazwisko? - zapytała się z firmowym, wymuszonym uśmiechem.
- Na nazwisko Clark.
- Veronica Clark? - zapytała.
- Tak.
- Proszę, o to pani bilet. Och, bilet już jest opłacony, a pani miała go tylko odebrać. - poinformowała mnie gdy zauważyła jak otwieram portfel.
- Och! Dobrze, dziękuję i do widzenia. - pożegnałam się z kobietą i skierowałam się na odprawę. Kolejka była ogromna ale po 45 minutach czekania w końcu nadeszła moja kolej.
- Może pani iść na pokład samolotu, dziękujemy. - powiedział strażnik po 10 minutach przeszukiwania. W samolocie zajęłam miejsce tak gdzieś na środku, gdy tylko się usadowiłam wyjęłam książkę która nosiła tytuł "Złamane serca" autorstwa Pameli Wells.
W tym samym czasie Buenos Aires.
- A może Cię zawieść? - zapytał się mój tata gdy zakładałam kurtkę.
- Nie dzięki, dam sobie radę, a poresztą za chwilę powinna się tu zjawić taksówka, którą zamówiłam. - i na potwierdzenie moich słów usłyszałam odgłos klaksonu samochodowego. - O! Właśnie przyjechała. No to cześć! - powiedziałam na pożegnanie, chwyciłam walizki i wyszłam z domu. Taksówkarz zapakował moje walizki do bagarznika a ja wsiadłam do samochodu na tylnie siedzenie. Moje pożegnanie z rodzicami było zwyczajnie proste. Bez buziaków, czułych uścisków i w ogóle, po prostu zwykłe cześć i szczerze jakoś nie jest mi z tego powodu przykro. Moje myśli tak mnie wciągnęły, że nie zauważyłam gdy dojechaliśmy na lotnisko. Wyszłam z auta , a zaraz po mnie to samo uczynił kierowca, który pomógł mi wyciągnąć bagaże.
- Dziękuję! - podziękowałam mu i zapłaciłam za usługę by następnie skierować się w stronę wejścia na lotnisko. Muszę przyznać, że lotnisko jest ogromne. Wszędzie widzę ludzi śpieszących się na odprawę lub czule żegnających się z rodzinami. Podeszłam do okienka aby zakupić bilet.
- Dzień dobry, miałam zamówiony na dzisiaj lot do Buenos Aires. - powiedziałam do kobiety za ladą.
- A na jakie nazwisko? - zapytała się z firmowym, wymuszonym uśmiechem.
- Na nazwisko Clark.
- Veronica Clark? - zapytała.
- Tak.
- Proszę, o to pani bilet. Och, bilet już jest opłacony, a pani miała go tylko odebrać. - poinformowała mnie gdy zauważyła jak otwieram portfel.
- Och! Dobrze, dziękuję i do widzenia. - pożegnałam się z kobietą i skierowałam się na odprawę. Kolejka była ogromna ale po 45 minutach czekania w końcu nadeszła moja kolej.
- Może pani iść na pokład samolotu, dziękujemy. - powiedział strażnik po 10 minutach przeszukiwania. W samolocie zajęłam miejsce tak gdzieś na środku, gdy tylko się usadowiłam wyjęłam książkę która nosiła tytuł "Złamane serca" autorstwa Pameli Wells.
W tym samym czasie Buenos Aires.
~Federico~
- ŻE CO PROSZE?! - wykrzyczałem te słowa w stronę mojej rodzicielki.
- Nie tym tonem do matki! -skarcił mnie tata.
- Przepraszam. - zwrciłem się do mamy. - Ale jak byś ty zareagował na informację, że jakaś obca dziewczyna przylatuje z innego kraju, masz ją niańczyć, zamieszka z tobą i do tego dowiadujesz się tego w dzień jej przyjazdu?! - tym razem zwróciłem się do niego.
- Masz rację to nie był dobry pomysł żeby Cię o tym informować w dzień jej przyjazdu, ale tak jakoś wyszło. No a teraz nie dąsaj się na cały świat tylko bądź mężczyzną i przyjmij to na glate. - zwrócił się do mnie ojciec wypinając klatę do przodu.
- Jasne, jasne. A teraz wybaczcie, ale udam się do siebie do pokoju. - ale z nich tępaki żeby nie poinformować mnie o tak ważnej sprawie?! I pewnie do tego będzie to jakiś bachor, pewnie z około 11 lat! I do tego mam być jej niańką! To będzie koszmar! W końcu wycieńczony swoimi myślami zasnąłem.
~Veronica~
~Veronica~
Ta podróż mnie wykończyła! Teraz marzę tylko o gorącej kąpieli, ciepłym łóżeczku i śnie. Kurczę, ale ze mnie blądyna! Przecież ja kompletnie nie wiem jak moi tymczasowi rodzice wyglądają. Po dziesięciu minutach podeszło do mnie pewne małżeństwo.
- Hola*! Czy ty jesteś Veronica Clark? - zapytała się kobieta.
- Tak, to ja. A państwo to..... - zmrużyłam oczy.
- My to twoi tymczasowi rodzice. - odpowiedziała mi , pełna entuzjazmu.
- Pomogę Ci z bagażami i chodź to auta. - zaproponował mężczyzna, na co ja się zgodziłam bo przecież miałam jakieś inne wyjście? Podczas spaceru do auta dowiedziałam się, że kobieta ma na imię - Isabella, a mężczyzna -Robert. Podróż minęła nam w bardzo miłej atmosferze. W końcu dojechaliśmy do mojego nowego i tymczasowego domu.
- To będzie twój pokój. - zwrócił się do mnie Robert gdy weszliśmy do domu.
- Dziękuję. - powiedziałam z uśmiechem a gdy tylko wyszedł z pokoju zaczęłam się rozpakowywać. Dość szybko i sprawnie mi to poszło, postanowiłam zwiedzić okolicę. - Preprasam, a czy będę mogła pójść i zwiedzić miasto? - zapytałam się "rodziców".
- Tak oczywiście. A może chcesz żeby Federico z tobą poszedł? - zaproponowała mama.
- Nie dziękuję, dam sobie radę. Moja orjentacja w terenie nie jest najgorsza.
- Dobrze. Nie wiem czy zdążymy wrócić przed tobą ani czy Fede będzie jak wrócisz dlatego damy Ci klucze byś mogła bez problemu weszła. - tata podał mi klucze.
- Dobrze. Dziękuję! - krzyknęłam jeszcze w drzwiach i wyszłam. Buenos Aires jest piękne! Coś czuję, że zakochałam się w tym mieście! Chodziłam tak długo, że poczułam pragnienie, postanowiłam pójść do pobliskiego baru o nazwie "Resto".
Gdy byłam pod barem wpadłam na jakąś dziewczynę o brązowych włosach która wychodziła z koktajlem, który pod wpłym uderzenia rozlał się. Na szczęście nie oblał adnej z nas.
- Ojej, bardzo Cię przepraszam!Naprawdę nie chciałam! - zaczęłam przepraszać dziewczynę.
- Nic się nies... - lecz jej przerwałam.
- Ale ja naprawdę Cię przeprasza. Nie zauważyłam Cię.
- Ale nic się nie stało. Naprawdę. Każdemu się to może zdarzyć. A tak poresztą jestem Lara. - wyciągnęła do mnie swoją drobną dłoń.
- A ja jestem Veronica. - spojrzałam na rozlany koktajl. - I choć postawię Ci Koktajl.
- Okej! To będzie idealna okazja aby się lepiej poznać! - ucieszyłam się bo właśnie zdobyłam swoją pierwszą, nową koleżankę, w nowym miejscu.
- Jaki chcesz koktajl?
- Malinowy.
- Poproszę dwa malinowe koktajle. - złożyłam zamówienia, a po chwili przed nami pojawiły się koktajle. - Choć siądziemy sobie na kanapach.
-Więc, jesteś tu nowa? Nigdy dotąd Cię nie widziałam. - zaczęła rozmowę Lara.
- Tak, dzisiaj przyleciałam.
- Ale nie jesteś hiszpanką bo masz inny akcent. - zauważyła.
- Jestem Polką. Pewnie zastanawiasz się co tu robię w środku roku szolnego? - i zaczęłam jej opowiadać o tym jak nie mogłam z nikim nawiązać kontaktu, o moichsłabych ocenach i całej reszcie.
- Och... Po części mi przykro ale z drugiej strony to się cieszę, że tu jesteś bo tak to Cię poznałam. - spojrzała na zegarek. - O kurczę! Wybacz ale muszę już lecieć na tor!
- Ja też będę się zbierać. Cześć. - pożegnałam się z szatynką i udałam się w drogę powrotną do domu.
- Tak oczywiście. A może chcesz żeby Federico z tobą poszedł? - zaproponowała mama.
- Nie dziękuję, dam sobie radę. Moja orjentacja w terenie nie jest najgorsza.
- Dobrze. Nie wiem czy zdążymy wrócić przed tobą ani czy Fede będzie jak wrócisz dlatego damy Ci klucze byś mogła bez problemu weszła. - tata podał mi klucze.
- Dobrze. Dziękuję! - krzyknęłam jeszcze w drzwiach i wyszłam. Buenos Aires jest piękne! Coś czuję, że zakochałam się w tym mieście! Chodziłam tak długo, że poczułam pragnienie, postanowiłam pójść do pobliskiego baru o nazwie "Resto".
Gdy byłam pod barem wpadłam na jakąś dziewczynę o brązowych włosach która wychodziła z koktajlem, który pod wpłym uderzenia rozlał się. Na szczęście nie oblał adnej z nas.
- Ojej, bardzo Cię przepraszam!Naprawdę nie chciałam! - zaczęłam przepraszać dziewczynę.
- Nic się nies... - lecz jej przerwałam.
- Ale ja naprawdę Cię przeprasza. Nie zauważyłam Cię.
- Ale nic się nie stało. Naprawdę. Każdemu się to może zdarzyć. A tak poresztą jestem Lara. - wyciągnęła do mnie swoją drobną dłoń.
- A ja jestem Veronica. - spojrzałam na rozlany koktajl. - I choć postawię Ci Koktajl.
- Okej! To będzie idealna okazja aby się lepiej poznać! - ucieszyłam się bo właśnie zdobyłam swoją pierwszą, nową koleżankę, w nowym miejscu.
- Jaki chcesz koktajl?
- Malinowy.
- Poproszę dwa malinowe koktajle. - złożyłam zamówienia, a po chwili przed nami pojawiły się koktajle. - Choć siądziemy sobie na kanapach.
-Więc, jesteś tu nowa? Nigdy dotąd Cię nie widziałam. - zaczęła rozmowę Lara.
- Tak, dzisiaj przyleciałam.
- Ale nie jesteś hiszpanką bo masz inny akcent. - zauważyła.
- Jestem Polką. Pewnie zastanawiasz się co tu robię w środku roku szolnego? - i zaczęłam jej opowiadać o tym jak nie mogłam z nikim nawiązać kontaktu, o moichsłabych ocenach i całej reszcie.
- Och... Po części mi przykro ale z drugiej strony to się cieszę, że tu jesteś bo tak to Cię poznałam. - spojrzała na zegarek. - O kurczę! Wybacz ale muszę już lecieć na tor!
- Ja też będę się zbierać. Cześć. - pożegnałam się z szatynką i udałam się w drogę powrotną do domu.
~Lara~
Muszę przyznać, że ta Veronica nie dość, że jest ładna to do tego bardzo fajna. Coś czuję, że możemy się zaprzyjaźnić!
- Tatku, przepraszam za spóźnienie ale zagadałam się z koleżanką! - zawołałam gdy tylko dotarłam na tor. Mój tata był szefem tutejszego toru i warsztatu motocrossowego na którym racuję.
-Buuuu! - usłyszałam za swoimi plecami, ze strachu aż pisnęłam.
- Leon, ty idioto! Niestrasz mnie!- krzknęłam na mojego kolegę Leona, który jeździ na motocrossie i jest w moim wieku. Tylko jest problem. Ja zaczynam do niego czuć coś więcej niż przjaźń.
- Okey, tylko tak nie krzycz. - powiedział rozbawiony i poszedł się przebrać.